Czym w ogóle jest literatura? No, czym, do jasnej pogody? Kto mi na to odpowie…?
Jeżeli w celach „badawczych” zajrzymy najpierw na poczciwą kochaną Wikipedię, to dowiemy się, że literatura to „wszystkie »sensowne twory słowne«”. No, poznawszy już tę – jakże uroczą! – definicję, możemy rozpocząć zabawę w dzielenie literatury na tę piękną, popularną (rozrywkową) oraz stosowaną (użytkową). Możemy także podzielić literaturę na trzy fundamentalne rodzaje, czyli na epikę, lirykę i dramat. Później możemy znów rozdrobnić piękne zasoby literackie – tym razem poprzez przypisanie ich do odpowiednich stylów literackich, to jest do poszczególnych epok, ale… co to wszystko, do czarta, ma znaczyć? Czym literatura rzeczywiście jest…?
Uważam, że nie należy wstydzić się prostoty… ba! Powiem więcej: prostota jest cnotą. Zatem proste sformułowanie: „sensowne twory słowne” – moim zdaniem świetnie oddaje pierwszą porcję, powiedzmy, prawdy o literaturze.
Ważnym kluczem w całej tej przywołanej frazie jest słowo „sensowne”. Bez niego – nie ma literatury. Bełkot pozbawiony sensów logicznych nie jest literaturą, i nigdy nią nie będzie. Wydaje mi się, że naprawdę warto to sobie uzmysłowić, a potem dobitnie o tym pamiętać: sama potoczystość wypowiedzi wcale nie czyni literatury. Na nic zdadzą się płynne, swobodne strumienie słów, jeśli nie łączą się one w korowód logicznych znaczeń. Przy czym nie musi to być wcale – typowa dla naszej, czyli dla kultury Zachodu – logika przyczynowo-skutkowa. Nauka wyróżnia bodaj pięć – różnych od siebie nawzajem – rodzajów rozumowania logicznego, a logika przyczyny i skutku mieści się w tylko jednym z nich. Ale – jakiś rodzaj rozumowania logicznego musi być w wypowiedzi zawarty, aby wypowiedź ta mogła przerodzić się w literaturę. I o tym – tak uważam – wielu ludzi zwyczajnie zapomina. Zapomina szczególnie dziś – w XXI wieku, kiedy rozrost technizacji, z komputeryzacją i Internetem na czele, jest tak intensywny i szeroko zakrojony, że czynność pisania, i komunikowania się pisaniem chociażby poprzez portale społecznościowe, bardzo do ludzi przylgnęła i stała się dla nich – dla nas; dla bez mała wszystkich – naturalnym elementem porządku dziennego. Dlatego też ludzie dzisiejsi bardzo, ale to bardzo często sądzą, że pobiegnięcie za swoją myślą, za jakimś impulsem czy to intelektu, czy ducha, a potem ujęcie tego biegu myśli na piśmie – jest literaturą. Potem nadają swojemu zapisanemu biegowi myśli tytuł, potem określają ten zapisany bieg myśli jako np. opowiadanie albo jako np. prolog powieści, i już – bum! Zrobili swój kawałek literatury… Otóż: nie. Przykro mi: wcale nie zrobili…
W ogóle zaznaczmy jasno, bo wypada to zrobić, że nie pismo – nie język pisany definiuje literaturę. Literatura istniała na długo przed wynalezieniem graficznego sposobu komunikacji – czyli przed pismem. Czym wtedy była? Oczywiście – opowieścią. Historią snutą przy ognisku. Baśnią, mitem, legendą, wierzeniem, zabobonem, spostrzeżeniem o świecie, wnioskiem o świecie – ujętym w jakąś historię… w jakiś zbiór logiczny.
Literatura jest na pewno „tworem słownym”, czyli formą werbalizacji. Jej nośnikiem jest język, ale i to proste spostrzeżenie nie wyczerpuje tego terminu, tego miana – znaczenia, jakie istotnie kryje się za wyrazem „literatura”. Bo każde słowo najpierw jest przecież myślą – no więc literatura prawdopodobnie istnieje od chwili, w której człowiek zaczął potrafić snuć świadome myśli ustawione w jakiś katalog logiczny, oraz od chwili, kiedy nauczył się wydobywać ten katalog myśli logicznej na wierzch i przekazywać go światu.
Nie ma literatury, która istnieje w zamkniętym wnętrzu – w środku człowieka. Ale samo wyjęcie z siebie na wierzch owej świadomej, logicznej ekspozycji myśli i przekazanie jej światu – w formie mówionej albo pisanej – też nie oznacza jeszcze literatury. Oprócz owego szkieletu logicznego, żeby wypowiedź stała się literaturą – trzeba jeszcze czegoś… Czego?
Po pierwsze potrzebujemy swoją wypowiedzią postawić, zaznaczyć jakiś główny, priorytetowy problem. A po drugie potrzebujemy ten problem obudować jakimś stosunkiem, czyli nastawieniem do tego problemu. Postawienie w wypowiedzi konkretnego problemu – to temat tej wypowiedzi. A nasz stosunek do tego problemu – subiektywny, relatywny lub inny – jest tak zwanym rematem. I te dwie sprawy – temat i remat – to jest to, co stanowi esencję, jądro streszczenia każdej historii (opowieści). Jeśli chcemy napisać porządne, atrakcyjne dla wydawców streszczenie naszej powieści, to powinniśmy niezbędnie pamiętać o tym, żeby wyraźnie ująć w swoim streszczeniu temat oraz remat zawarte w naszej powieści. Na razie wróćmy jednak do żyły głównej dzisiejszych rozważań…
No więc jeśli mamy wypowiedź, która: niesie ze sobą sens logiczny, ma w sobie zaznaczony temat i remat, została wydobyta na zewnątrz i przekazana do odbioru ludzi, to możemy wówczas uzyskać coś w rodzaju zalążka literatury. Dopiero zalążka…!
No więc drążmy dalej… Co jeszcze musi się wydarzyć w obrębie konkretnej wypowiedzi, żebyśmy mogli pełnoprawnie, z której strony na sprawę byśmy nie spojrzeli, nazwać tę wypowiedź literaturą? I tu zaczynają się schody – właśnie tutaj! Spróbujmy wspólnie przejść się tymi schodami – drogą wykluczenia elementów literaturze zbędnych albo obojętnych.
Objętość wypowiedzi nie ma nic do rzeczy. Wypowiedź „przegadana” nie musi być tożsama z pojęciem literatury. Wypowiedź „naszprycowana” emocjami nie musi być tożsama z pojęciem literatury. Łatwość opowiadania długiej historii – nie robi z tej historii literatury. Haiku to forma wypowiedzi wybitnie skondensowana i syntetyczna, a jest to literatura wysokiej próby intelektualnej. Literatura może być dwustoma tomiszczami powieści, a może być dosłownie jednym wersem poezji. Przykład jednego wersu kapitalnej myśli poetyckiej? Proszę bardzo: „Czasami piszę wiersz – nie każdy jest mordercą” – powiedział, napisał poeta Zbigniew Derda. Zatem nie objętość ma tu odniesienie kluczowe – objętość ma na literaturę wpływ dalece znikomy albo wręcz żaden.
Może zatem to – dokładnie to, czego w tej chwili razem szukamy – to gładkość, „naturalizm” tej wypowiedzi? No… nie. Dana wypowiedź musi być też obrazem jakiejś kreacji, żeby mogła być literaturą. Kreacja jest bardzo ważna. I bynajmniej nie używam tego słowa w modnym ujęciu „kreatywności” czy „bycia osobą kreatywną”, bo te wyrażenia w XXI wieku spowszedniały i obrosły w nowe, świeże konotacje. Ja mówię „kreacja” w znaczeniu bardziej pierwotnym, czy – jeśli kto woli – bardziej staroświeckim, i robię to dlatego, że to stare znaczenie uważam za więcej precyzyjne, a mniej rozmyte. No więc dawniej kiedy ktoś używał słowa „kreacja” w jakimś, to jest w dowolnym kontekście, najczęściej miał na myśli coś niezwykłego i potężnego. Coś, co bezpośrednio poprzedza akt twórczy. Dziś rozumiemy pojęcie kreacji bardziej rozlegle, bardziej powszednio – dzisiaj kreatywny jest nieomal i praktycznie każdy. Spece od marketingu nauczają o kreatywnym sposobie układania towaru na półkach, co jest – według mnie, i na szczęście nie tylko według mnie… Bogu bądź Matce Naturze dzięki! – karkołomnym oksymoronem, upośledzającym wręcz racjonalny wizerunek rzeczywistości. Różnej i wielorakiej maści weseli kołcze trenują swych podopiecznych w zakresie kreatywnego zarządzania życiem, podczas gdy… średniej społecznej żadna kreatywność nie jest nie tylko do szczęścia, ale i do niczego potrzebna. Ludzie przede wszystkim potrzebują być nakarmieni i bezpieczni, natomiast produktywność nie jest obligatoryjną cechą każdej osobowości, tym bardziej nie może być nią kreatywność. Natomiast – co dla naszych rozważań istotne – kreatywność bez wątpienia jest niezbędna literaturze (i każdej innej dziedzinie artyzmu).
Bez jakiejś choćby dawki kreacji – literatura nie powstanie. Jeśli chcesz opisywać swoje życie, swoje doświadczenie lub doświadczenie życiowe drugiego człowieka – możesz napisać sprawozdanie z życia, lecz nie ustanowi ono sobą literatury. Najlepsze, co możesz w takim wypadku zrobić – i dla siebie samego, i dla świata – to zainteresować się gatunkami dziennikarskimi: z reportażem na czele. Jeśli okażesz się człowiekiem prawdomównym, który swoim opisaniem swojej historii życia pragnie wnieść do świata wartość pozytywną – na przykład pomóc drugiemu człowiekowi – to możesz osiągnąć wymiar książki Strefa cienia Wiktorii Zender (co będzie ewidentnie zacnym z moralnego punktu widzenia dokonaniem życiowym, lecz nie będzie literaturą). Jeśli zaś okażesz się człowiekiem nieprzeciętnie inteligentnym, pracowitym i mądrym, możesz osiągnąć poziom reportażu literackiego w rodzaju Hanny Krall i Zdążyć przed Panem Bogiem (co będzie mistrzowskim dokonaniem intelektualnym, rzemieślniczym oraz jednocześnie twórczym), ale nawet wtedy… to niezupełnie literatura sensu stricto, bo to udział myślenia dziennikarskiego jest do parania się tego typu projektami niezbędny (a owa kreatywność może pełnić tu rolę jedynie dodatkową, pomocniczą)…
No więc przez cały czas wspinamy się trudnymi schodami w górę, w górę… zagęszczamy nasze wątpliwości – przez cały czas poszukujemy jeszcze jakiegoś tajemnego, dziwnego składnika, który czyniłby literaturę literaturą, a nie czymś pokrewnym, węższym, szerszym czy jakkolwiek innym… No i czym, do cholery, jest, ma być ten sekretny składnik…?!
Sama płynność czy swoboda wypowiedzi literatury nie zapewnia. Nie gwarantuje jej również nawet najwytrawniej świadomy ładunek sensu logicznego, choć jako składnik pozostaje on elementarnie konieczny. Nie obiecuje jej naturalizm ani wierność dosłownemu życiu (przeżyciom) – te składniki literaturze są w ogóle obojętne, choć mogą w niej wystąpić w roli zupełnie dodatkowych, czyli nadprogramowych (dekoracyjnych) komponentów. Nie przyrzeka jej również niczyja osobista potrzeba budowania sobą jakichś wartości wyższych – bo z reguły każdy człowiek chce, potrzebuje być w jakiejś formie użyteczny, pożyteczny; prawie nikt nie chce czuć się zaledwie konsumentem życia, prawie wszyscy najczęściej miewają różne „ochoty egzystencjalne”, kierują się empatią i pragną dla świata dobrze, więc potrzeba „budowania sobą czegoś wartościowego” jest raczej popularna, co jeszcze wcale nie oznacza, że jest ona przejawem jakichś atypowych zdolności, przejawem bycia prawdziwie twórczym czy rzeczywiście kreatywnym…
Literatury nie zapewnia też przypilnowana od A do Z umiejętność opowiadania historii od początku do końca – choć jest to umiejętność warta uwagi pisarza i godna dyscyplinowania, jednak nie ona jest owym utajonym, a najważniejszym, iście spektakularnym składnikiem literatury… Bo opowiadanie (umiejętność snucia, wygłaszania opowieści) może być jedynie cząstką literatury, lecz nie jest jej całością; nie jest jej najbardziej esencjonalnym nurtem, i nigdy nie było…
Opis – też nie… Opis może być ważny, opis może być poruszający, wzburzający albo kuszący, ale nie jest esencjonalnym fundamentem. Literaturę można zbudować na bazie samych opisów, równie dobrze można stworzyć ją z pominięciem jakichkolwiek opisów, więc… to nie opis – niestety, przykro mi… Tak, ja też kocham opis, ale – to nie on.
Może zaskakująca, przewrotna puenta? Owszem, zdolność do zaskakującego puentowania swoich opowieści to arcyfajna sztuczka, ale… ona przydaje się w kolejnym z przywoływanych tu gatunków dziennikarskich – tym razem: felietonie. Tam, w felietonie, „przewrotka intelektualna” zwana „szczwaną puentą”, która – w pozytywny, służący sposób – potrafi wystrychnąć czytelnika na dudka, leży jak ulał i pasuje jak w mordę, ale… Ta sama „przewrotka” jest esencją każdego, także prymitywnego, dowcipu, skeczu, kawału. Niestety, ale to nie ona ustanawia literaturę – może literaturę ubogacić, ubarwić, ozdobić, ale nie może jej ustanowić.
A może szukamy po prostu komunikowalności…? Niewątpliwie walory komunikacyjne i wypowiedzi mówionej, i pisanej są nieuniknione do tego, żeby ludzie mogli się porozumiewać – żeby mogli rozumieć wzajemnie swoje intencje i uczynki. Do tego też służy ów sens logiczny wypowiedzi – bez tego sensu zmieniamy się w zwykłych wariatów, w obłąkańców, w osobników nieczytelnych dla świata. Ale, choć na pierwszy rzut oka trudno w to uwierzyć, funkcja komunikacyjna języka wcale nie jest jego jedyną funkcją! Żeby dowiedzieć się, jakie funkcje spełnia język, warto zainteresować się nauką o nazwie semantyka, oraz dziedziną myśli ludzkiej o nazwie semiologia.
Tu i teraz odniosę się do wątku komunikowalności możliwie jak najkrócej: teoretycznie i praktycznie każdy bez wyjątku rodzaj wypowiedzi – i pisanej, i mówionej – pod warunkiem, że dana wypowiedź jest naładowana sensem logicznym, jest komunikatem, to prawda, ponieważ każda wypowiedź sensowna logicznie przekazuje jakąś informację. Pewnie nawet i wypowiedzi pod żadnym względem nieprzejawiające logiki w najmniejszym jej wymiarze – nadal jak najbardziej pozostają nośnikiem jakiejś informacji, ale mniejsza o nie…
Istnieją takie komunikaty, które relacjonują – mówią, komunikują jakieś spostrzeżenia (informacje) o świecie, na przykład: „O! Ten kwiat jest niesłychanie nieskazitelnie biały!”. Albo: „Zjadłabym spaghetti z sosem pomidorowym, ale bez wołowiny”. To są przykłady „czystych” komunikatów, informacji o świecie: pierwszy z nich opisuje świat zewnętrzny (wygląd konkretnego kwiatu), drugi z nich opisuje świat wewnętrzny (apetyt i gust kulinarny autorki wypowiedzi). Jednak istnieją też takie komunikaty, które prócz funkcji komunikacyjnej języka – operują zupełnie inną funkcją, na przykład: funkcją sprawczą. Komunikaty tego typu też są nośnikiem jakiejś informacji, ale nie opisują zastanego obrazu świata, tylko robią coś wręcz przeciwnego, to znaczy: dopóki ten komunikat nie padnie, tego świata… nie ma; nie istnieje… Czyli: dopóki dany komunikat nie zostanie wygłoszony, a więc podany na zewnątrz – informacja ta w świecie obiektywnym nie istnieje! Nie wierzycie? Ależ to bardzo proste! Tak dzieje się na przykład na ślubach: „Ogłaszam was mężem i żoną”. Dopóki te słowa – „ogłaszam was” – nie padną, nie zostaną wypowiedziane: nie ma małżeństwa; nie zaistnieje ono. Słowa zatem – praktycznie dosłownie – potrafią wcielać idee, urzeczywistniać je! I teraz już wiecie, jakie znaczenie kryje się w cytacie: „A słowo ciałem się stało”.
No więc – czy podoba nam się to zaakceptować, czy nie – słowa realizują kilka różnych funkcji, a kanał komunikacyjny, w który różne wypowiedzi wchodzą, jest tylko jedną z nich. Tak jak logika przyczynowo-skutkowa wchodzi wyłącznie w jeden z dostępnych modeli rozumowania logicznego.
No więc – powtórzmy chórem to pytanie! – czym, do diabła najcięższego, jest literatura?!
Najwyższa pora, bym wyznała Wam, że… nie wiem! Bo nikt tego nie wie! Wszystkie dziedziny myśli ludzkiej i nauki, które parają się analizowaniem, badaniem oraz syntetyzowaniem obszarów literackich – biorą pod lupę de facto przejawy literatury, a nie literaturę.
Nie wiemy dokładnie, czym literatura jest. Wiemy tylko, czym na pewno nie jest. Wiemy, że nie jest – że nie może być:
- czymś niekomunikowalnym,
- czymś pozbawionym informacji,
- czymś, co tylko opisuje,
- czymś, co tylko „pokazuje”,
- czymś podobnym do sprawozdania (do wiernej relacji z faktycznego życia/przeżycia),
- czymś podobnym do reportażu (niekreującym niczego dalej poza „obiektywną” ilustracją świata)
- czymś nielogicznym (niekorzystającym z żadnego dostępnego środka logicznego),
- czymś całkowicie oderwanym od skorupy ziemskiej,
- czymś na stałe przywartym do skorupy ziemskiej,
- czymś „eterycznym”,
- czymś „mięsistym”…
Wiemy, że literatura nie jest zjawiskiem tożsamym z mową wzorcową – jest nawet odwrotnie: to literatura tworzy katalogi, nowe sektory językowe; to nie istniejące katalogi i leksykony tworzą literaturę.
Wiemy również, że literatura – nawet jeśli puchnie, aż w końcu wybucha w danym pisarzu w sposób gwałtowny – i tak jest efektem wcześniejszego gromadzenia przez jednostkę informacji (bodźców) z zewnątrz.
Wiemy w końcu, że oprócz dostarczenia bodźców, jakichś „substancji informacyjnych” z zewnątrz – sam umysł dołącza do koktajlu tych bodźców jakieś własne, znane tylko sobie „informacje”, ale…
…nikt dokładnie nie wie, czym ten przedziwny – kompletny koktajl biochemiczny, „twardy” i jednocześnie „efemeryczny”, faktycznie jest. Nikt! A może ktoś jednak wie…?
Autorem wpisu jest Justyna Karolak, pisarz i redaktor, twórca powieści i opowiadań, miłośnik literatury pięknej i sprawnie napisanej literatury popularnej, współtwórca serwisu warsztatpisarza.pl.
Tekst jest przedrukiem artykułu z bloga dla pisarzy i redaktorów Karolakowo.