Pisarskie blokady – precz na dno szuflady!

Co pewien czas do mojej skrzynki wpada pytanie: „Justyno, czy pisałaś już na blogu o tym, jak zwalczać pisarskie blokady?”. Odpowiedź za każdym razem brzmi: nie. Bo nie spodziewałam się, że kiedykolwiek się na ten temat wypowiem… Jesteś ciekaw, dlaczego zmieniłam zdanie? To zapraszam do czytania!

Czym są pisarskie blokady?

Przyznam się, że nigdy nie uznawałam pojęcia pisarskich blokad. Zawsze uważałam, że pisarz pisze „bez przerwy” (biorę w cudzysłów, bo zdrzemnąć się od czasu do czasu musi każdy, tak samo jak zjeść kanapkę i wyprać bieliznę).

Pisarz ciągle notuje: zapisuje idee i inspiracje, szkicuje zamysły literackie. Czasem pobieżnie opisze sen, bo przecież nigdy nie wiadomo, do czego dziwna, głupawa wizja senna może się przydać, a śnienie ma to do siebie, że lubi z człowieka błyskiem ulatywać, więc notować swoje sny – na wszelki wypadek warto.

No więc wyznaję szczerze, że coś takiego jak „pisarskie blokady” przez lata wydawało mi się jedynie jakąś dramatycznie uogólnioną wydmuszką słowną – było tak dopóki mnie samą to nie dopadło. Nie rozumiałam ciężaru treści kryjącej się za tą kluczową frazą – w ogóle nie dostrzegałam w tej frazie żadnej kluczowości. Pojmowałam ją jako coś rozwodnione, niepełne, a nawet nierzeczywiste. Ot: jako wytwory wyobraźni, a nie realne pisarskie problemy godne przenikliwego poszukiwania rozwiązania.

No ale skąd te wytwory wyobraźni zwane pisarskimi blokadami się w ludziach biorą? Z lęku? Z obawy, że może za mało się potrafi – że nie da się rady zapełnić całkiem białej kartki kompletnym, wartościowym sobą? A może swoiste zawieszanie się nad gołym plikiem tekstowym to jakiś rodzaj organicznego kaprysu…? Skoro tylu ludzi temat ten systematycznie porusza na różnych forach dla pisarzy, to mówiąc kolokwialnie: coś tu jednak jest na rzeczy… Ale: co?

Pisarskie blokady: precz na dno szuflady!

Już przyjęłam do świadomości fakt, że czasem pisarze (w tym gronie: ja) się zacinają – zasiadają nad czystą stroną w zeszycie, i nic. Ale… nadal nie uważam, żeby było to przejawem pisarskiej blokady. Nadal nie uznaję do końca tego pojęcia!

To żadna blokada – to się nazywa: życie. Nikt z nas nie jest robotem, a pierwsza twarda sztuczna inteligencja jeszcze nie powstała i niemało wody upłynie, nim powstanie i w zastępstwie człowieka zacznie tworzyć powieści, nie męcząc się przy tym ani trochę i nie cierpiąc na brak weny.

Człowiek jest zdolny do pięknych i odważnych aktów twórczych – tak samo jak do gorzkich upadków, do porażek. Moim zdaniem nie da się skutecznie oczekiwać od siebie pełnej wydajności w pisaniu, bo pisanie nie jest zamkniętym zbiorem ruchów, które należy wykonać, żeby narósł tekst literacki. Pisanie nie jest układaniem cegieł. Pisanie nie jest budowaniem rozumianym tu jako wysiłkowy, fizjologiczny proces mogący doprowadzić do konkretnego celu. Pisanie porównać trzeba by raczej do powolnej, całkiem niespektakularnej w swym przebiegu, przeprawy do jakichś dalekich rewirów, których całkowitego charakteru i położenia z poziomu dzisiejszej białej kartki – wcale nie znamy. Musimy tam dopiero stopniowo, niespiesznie dotrzeć.

Jeżeli przydzielimy sobie prawo do błądzenia – jeżeli udzielimy sobie komfortu wynikającego ze świadomości, że pisanie jest drogą, która sama w sobie jest celem, a nie będziemy traktowali pisania jako działania złożonego ze ściśle skonkretyzowanych punktów czy etapów, to poczujemy się bezpieczniejsi i przestaniemy wypalać się wyrzutami sumienia, że akurat dziś nie chciało nam się pisać albo nie umieliśmy czy nie mogliśmy pisać. Ten stan chwilowej pustki czy niemocy – jest zupełnie normalny. Jest częścią życia. Jego nieusuwalnym składnikiem.

Nie akceptuję pojęcia pisarskiej blokady. Jeśli pisarz wie, co chce wyrazić, słowa wysączą się z niego – nie uciekną, nie rozpłyną się w powietrzu, nie znikną. Może nie wysączą się z pisarza akurat dzisiaj, w tej właśnie pojedynczej chwili – może potrzebują wysączać się pomału przez niesłychanie obszerny interwał czasowy? – lecz w końcu się na światło dzienne wydobędą. Prędzej lub później.

Gdy zasiadasz do pisania powieści czy opowiadania, czy dowolnej formy literackiej, nigdy nie wiesz, nie masz stuprocentowej pewności, jak Ci pójdzie i kiedy dokładnie pisanie danego utworu zwieńczysz. Przekazy literackie z pisarza niekiedy wybuchają – to prawda, że tak się zdarza, ale nie można na uroczo-gwałtowne wybuchy stale liczyć. Trzeba uzbroić się w cierpliwość. Czasami jedno skondensowane haiku obmyśla się całymi latami, a powieść tworzy się zaledwie w rok – bo nie ma żadnej wymiernej reguły na tym polu… Nie ma i na próżno szukać jej w określonych charakterystykach konkretnych konwencji czy gatunków.

Właśnie tak rodzi się najważniejsza, najpiękniejsza dla świata literatura: rodzi się w zgodzie pisarza na własną słabość, niekompetencję, kruchość. Nie rodzi się w niewyczerpywalnej wenie i nieposkromionym natchnieniu – rodzi się w poczuciu niepewności co do ostatecznego kształtu, jaki przybierze. Robienie dobrej literatury to powolny, nieprzewidywalny proces – dodatkowo wyhamowany przecinającymi go nieustannie składnikami prozaicznej egzystencji.

Każdy pisarz pozostaje przede wszystkim – tylko i aż człowiekiem. Ty też! Czasem mogą dopaść Cię smętne wątpliwości, demony braku czegoś istotnego do przekazania – ale to właśnie wszystkie te przestoje w myśleniu literackim, wszystkie białe kartki, nad którymi płakałeś, nie potrafiąc ich zapełnić niczym ważnym, niczym wartościowym, zbudują w Tobie pisarza.

Bo żadna pusta kartka nie idzie na marne! Każda Twoja pusta, naga, żałosna kartka – to Twój bezcenny czas rozmyślań albo odpoczynku. I obie te warstwy życia, czyli i myślenie, i odpoczywanie, budują w Tobie pisarza. Wszystkie Twoje białe kartki to unikalny katalog Twoich przeżyć, z którymi zmagasz się dzisiaj. I nie musisz każdego z tych przeżyć opisywać, aby wiedzieć, że są prawdziwe…

Pisarskie blokady jako skarbnica poznawcza…

Tak, zaznałam w życiu tych dotkliwych momentów – tych brutalnych zmagań nad białą kartką. Płakałam, było mi przykro, miałam wyrzuty sumienia. Czułam się mała i bez sensu. I myślałam: ale beznadziejny impas, co za wredna niespodzianka! Ciekawe, czy uda mi się kiedyś stąd wydostać – wyjść z powrotem na światło dzienne?

Ale nawet w tych malowniczo-tragicznych chwilach nie uznawałam pojęcia pisarskiej blokady. Jakaś wewnętrzna, bliżej nieuchwytna lampka kontrolna bez przerwy podpowiadała mi uparcie, że ta „blokada”, której właśnie doświadczam, jest po prostu naturalną cząstką mnie.

Jeśli nie mogłam pisać, to znaczy, że miałam ku temu jakiś powód. Nie zawsze potrafiłam namierzyć i zdefiniować ten powód, ale wiedziałam, że nie pisząc, „robię dobrze”, że „postępuję prawidłowo”, ponieważ biorę udział w czymś nieuchronnym, czemu nie da się przeciwstawić. Udzielałam sobie zaufania na tyle, żeby umieć przyznać się przed samą sobą, że skoro nie potrafię, skoro nie mogę – to znaczy, że naprawdę nie potrafię i nie mogę.

Nie bolało mnie ucho ani ząb, nikt z rodziny nie chorował – wokół mnie nie działo się nic obiektywnego, co miałoby prawo wyhamować mnie w pisaniu, czy wręcz zupełnie pchnąć w intelektualną inercję. A jednak przeżyłam takie chwile, w których „zapadałam się do wewnątrz” i nie byłam ani psychicznie, ani fizycznie w stanie wydestylować z siebie choćby jednego zdania literackiego… Ale – dlaczego? Jaka mogła być tego przyczyna?

Doszłam do wniosku, że jeśli w danej chwili życia nie mogę pisać, to znaczy, że nie mam czytelnikom nic interesującego do zaproponowania. Łatwo byłoby sobie pobłażać – pocieszać się, że może jestem zbyt zmęczona, przepracowana; a może dokucza mi za niskie ciśnienie albo wykluwa mi się grypa.

Wybrałam inne wyjście: powiedziałam sobie jasno, że jeżeli w danym dniu nie mogę pisać, to bezdyskusyjnie oznacza to, że coś w moim bieżącym projekcie literackim nie działa. Że widocznie nastała pora na przemyślenie swojej literatury od nowa. Że muszę czegoś zaprzestać, odstąpić od czegoś – po to, by później móc powrócić do tego na nowych zasadach: ze świeżym, niezmordowanym łbem pisarskim… niezmordowanym – do czasu. Do następnej godziny próby, do kolejnej wojny nerwów.

Myślę, że na blokady pisarskie warto spojrzeć jako na skarbnice poznawcze. Przestój, zastój, biała kartka – to pewne progi, i dopiero po ich przestąpieniu w przyszłości widać, do czego wcześniej służyły. Czasem człowiek chce pisać – świadomie, to znaczy: świadomie deklaruje przed sobą chęć pisania. Ale podświadomość – tak bywa – robi swoje i efektywnie pisarza wyhamowuje. Uważam, że dzieje się to dlatego, że nasza intuicja literacka próbuje dojść do głosu – że daje nam do zrozumienia, że coś źle piszemy, że gdzieś źle myślimy, że nasz aktualny projekt literacki kuleje.

Przez osiemnaście lat pisania literatury udało mi się to zauważyć, uchwycić – właśnie to, że jeśli brakuje mi siły i zapału do pisania, to znaczy, że coś istotnego przeoczyłam. Że coś istotnego w moim manuskrypcie – umknęło mi. Że czegoś w swoim pisaniu nie dopilnowałam.

Jak dziś pamiętam dzień, w którym moja druga powieść została odrzucona przez wydawcę – początkowo przekazano mi budujące wieści, że powieść dobrze się czyta, ale potem zmieniono zdanie i zrezygnowano z jej wydania. Doznałam wtedy – po pierwsze oczywiście zwykłego ludzkiego smutku, a po drugie owego zawieszenia, wyhamowania, rezygnacji. Ale przez ten czas rezygnacji, w którym byłam do cna pokonana, spokojnie – choć nie bez żalu – dumałam nad tym, co właściwie poszło źle… Ten intelektualny „zawias” trwał trzy lata – a potem totalnie zmieniłam narrację owej powieści, zmodyfikowałam jej fundamenty i… upubliczniłam tę powieść – w nowej, bez porównania lepszej odsłonie!

Jak zatem upchnąć pisarskie blokady na dnie szuflady? Jak wyjść na światło dzienne z wartościowym przekazem literackim…?

Poręczna ściąga w 7 punktach: prostsza, niż sobie wyobrażasz!

  1. Nie chcesz pisać? Nie pisz! Widocznie masz ważniejsze sprawy na głowie! Nie jesteś sztuczną inteligencją – jesteś żywym, prawdziwym, z krwi i kości człowiekiem!

  2. Nie potrafisz pisać? Nie pisz! Widocznie – akurat dziś, akurat teraz – nie domagasz warsztatowo, nie jesteś w stanie czegoś istotnego uchwycić w swoim pisaniu za mordę. To żaden wstyd! Daj sobie czas – idź poczytaj wartościowych pisarzy! To najzacniejsze, co możesz zrobić dla swojego warsztatu pisarskiego – szczególnie w tych chwilach, w których nie potrafisz pisać.

  3. Nie możesz pisać? Nie pisz! Może właśnie wykluwa się w Tobie grypa, a może Twoje pisanie próbuje dać Ci coś bardzo ważnego do zrozumienia. No więc: nie pisz – daj sobie czas! Zajrzyj w siebie – może nie domknąłeś jakiegoś problemu konstrukcyjnego w swojej powieści, a może tematykę swojej powieści sformułowałeś za miałko? Pamiętaj: jeśli się nie da – to najprawdopodobniej oznacza dokładnie tyle, że jest jakaś przyczyna.

  4. Nie piszesz, a to boli? Ma boleć! Jeżeli boli, to znaczy, że masz coś do stracenia – że na czymś ważnym Ci zależy! Poboli i przestanie. Poczekaj… Przeżyj ból, potem spokojnie zagój rany.

  5. Nie goi się? Nie panikuj! Jeżeli w dalszym ciągu się jątrzy, jeżeli nie chce się zasklepić – to znaczy, że najpewniej jest jakaś przyczyna. Przeczekaj… idź poczytać dobrych pisarzy. Twoja przyczyna w końcu Cię znajdzie!

  6. Kiedy będzie Ci wolno wyjść na światło dzienne ze swoim pisaniem? „Kiedy?” – to nie jest TO pytanie! Pamiętaj: czasu (dla pisarza) nie ma! Nieważne kiedy – ważne z czym, w jakiej formie. Jeżeli nie jesteś pewien, z czym planujesz do ludzi, do swoich przyszłych czytelników wyjść, to zacznij notować po drodze. Przecież nawet dziwna, głupawa wizja senna może Ci się przydać – bo nie znasz dnia ani godziny. Właśnie dlatego notuj po drodze wszystko, co się da – to najlepszy sposób na to, aby przestać sobie wyrzucać, że akurat dziś nie stworzyło się nic wartościowego. Literacka wartość potrzebuje być budowana latami, a notatki i szkice – jesteś w stanie robić codziennie. Więc rób tyle, ile możesz i przestań martwić się tym, że akurat dziś nie możesz nader wiele.

  7. Wszystko mija – wszystko płynie… Ty i Twoje niepokoje – też! Nie bój się, że przemijasz, że za mało robisz – i Tobie, i światu wystarczy, że jesteś, że byłeś… Nie bój się! Jeszcze jesteś, a póki jesteś – póty wszystko jeszcze może się rozniecić, rozpocząć, ruszyć z kopyta i porwać Cię ze sobą. Nic nie jest stracone – wszystko jest ledwie rozpoczęte!

Autorem wpisu jest Justyna Karolak, pisarz i redaktor, twórca powieści i opowiadań, miłośnik literatury pięknej i sprawnie napisanej literatury popularnej, współtwórca serwisu warsztatpisarza.pl.

Tekst jest przedrukiem artykułu z bloga dla pisarzy i redaktorów Karolakowo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *